Do dziś Jerzy Bielecki pamięta słowa wypowiedziane przez niemieckiego oficera podczas pierwszego apelu w obozie:
"Wy Psy, Polnische Bande. Pamiętajcie, że to obóz niemiecki, a nie sanatorium. Będziecie tu pracować do końca swojego życia. Porządnie pracujący więzień może tu przeżyć trzy miesiące, kombinator lub złodziej przeżyje może pół roku, księżom i Żydom daję trzy tygodnie. Nie zapominajcie nigdy, że wyjście stąd jest tylko jedno - przez komin. A jeśli się to komuś nie podoba, może od razu iść na druty"
Jurek - więzień o numerze 243 rozpoczął walkę o przetrwanie. Przez około 1½ roku pracował w różnych komandach zewnętrznych np. wykopywanie fundamentów po zburzonych budynkach, rozbiórkach domów po wysiedlonych Polakach itd. Dzięki znajomości języka niemieckiego z początkiem 1942 roku przeszedł do Landwirtschaftskommando, do młynu w Babicach. Kommandoführerem był młynarz z zawodu, SS-Unterscharführer Paul Messner. Tam podreperował siły, doszedł do siebie, uwierzył, że obóz można przetrwać.
Jego i innych pracowników młyna dokramiali ludzie z ruchu oporu.
Jednak po ucieczce jednego z więźniów z Mühle Babitz wszystkich przeniesiono do innych, dużo gorszych komand.
Dostał się do komanda kosiarzy, gdzie pracowało około 60 więźniów. Kosili trawę na całym terenie należącym do obozu, tj.: od wioski Babice po Harmęże i Budy.
To wtedy po raz pierwszy zobaczył na dziedzińcu krematorium tak ogromną ilość zmagazynowanych zwłok przygotowanych do spalenia. Dziś wspomina, że mogło ich być nawet 5 tysięcy.
Praca była sezonowa. Po ukończeniu prac związanych z koszeniem Bielecki znalazł zatrudnienie jako mechanik w warsztacie naprawczym komanda Landwirschaft, co w obliczu zbliżającej się zimy było na wagę życia. Naprawiał wszystko, od rowerów do maszyn rolniczych włącznie. Często z magazynu organizowali części zamienne m.in. do motocykli i wymieniali je za jedzenie, ratując się w ten sposób przed głodem.
Jakiś czas potem przerzucono go do pracy w magazynie zbożowym, znajdującym się przy rampie kolejowej, w olbrzymim budynku dawnego Monopolu Tytoniowego.
Początkowo było ich 26 więźniów, w późniejszym okresie stan wzrósł przekraczając liczbę czterdziestu. Ze względu na znajomość języka niemieckiego Bielecki został mianowany Vorarbeiterem. Do zakresu pracy komanda należało przyjmowanie zboża z całego gospodarstwa obozowego. Zboże w workach dostarczali więźniowie furmankami.
Pilnowali ich esesmani. Każdy odebrany worek ze zbożem ważyli i za pełny wydawali pusty, a gdy brakło pustych worków wysypywali zboże. Każda odebrana ilość zboża była kwitowana. Kwity odbierali kierownicy Aussenkommanda. Przywiezione zboże czyścili, część składali na miejscu w spichlerzu, pozostałość ładowali sami do podstawionych wagonów, które wysyłano do Rzeszy lub kierowano do młyna Babice, gdzie następował przemiał na mąkę i paszę dla bydła. Gotowa pasza wracała do nich i była wydawana do gospodarstw rolnych w podobozach Budy, Harmęże, Babice i gospodarstwa rybnego w Pławach.
Transportem zajmowało się oddzielne komando Landwirtschaftu zwane "Rollwagą". Tygodniowo wydawali do 20 ton paszy. Pracowali od 7-ej do 19-tej, przy bramie odbierał nas jeden z esesmanów - SS-Oberscharführer Pomplum, Rottenführer Titze lub SS-Hauptscharführer, starszy esesman. Pomplum bił więźniów, a Titze był bardziej dokuczliwy. Pracując w magazynie uprawiali na większą skalę handel zbożem z esesmanami. Odbywało się to w porze obiadowej, gdy esesmani pilnujący ich udawali się na obiad, wówczas inni zajeżdżali samochodami i zabierali zboże.
Zawsze otrzymywali od nich kwity dostaw, więc mogli swobodnie wyjechać z ładunkiem. Zboże sprzedawali za żywność, chleb, margarynę, papierosy. Zdobyte rzeczy dzielili między kolegów, którzy przenosili je do Brzezinki w nogawkach spodni i za paskiem.